Wstałam wcześnie rano
(czyt. 500) i nie czekając na to aż słońce ukaże się
na horyzoncie wbiegłam do łazienki. Duże pomieszczenie z wanną
stojącą po środku i lustrami wiszącymi na każdej ścianie. Jak
się wcześniej spodziewałam wyglądałam jak istna zjawa, no bo tak
to jest jak trzeba wstawać przed świtem, a kłaść się po
północy. Ahh.. Ci kochani belfrowie. Wzięłam lodowaty
prysznic na rozbudzenie, co poskutkowało pożądanym celem. W
pośpiechu założyłam na siebie białą koszulę, malinowe rurki i
buty. Spakowałam do swej torby wszystkie podręczniki i bez
śniadania wyszłam z domu. Oczywiście spóźniłabym się na
metro. Niby 600, a ruch jak w Rzymie. Z wielkim trudem
znalazłam wolne miejsce i usadowiłam w nim swe zacne cztery
litery. Do uszu włożyłam słuchawki podłączone do mej mp4, aby
zapomnieć o tym dziwnym świecie. Wtem rozbrzmiało „Salvame”
zespołu RBD. Odkąd tylko pamiętam to miałam do tej piosenki
słabość. Pomagała mi we wszelkich problemach, może to dziwne,
ale dzięki niej dostawałam porządnego kopa energii. Zastanawiałam
się nad tym jak to będzie, gdy ukończę Universidad Complutense
de Madrid. Studiowałam
architekturę wnętrz, fizjoterapię, a wieczorowo chodziłam na kurs
fotografii. Wiem, że sama sobie jestem winna, ale nie potrafiłam
się ostatecznie ukierunkować, więc wybrałam 3 kierunki, czego nie
żałuję. Po godzinnej jeździe wysiadłam na moim peronie. Wyszłam
schodami na górę i od razu zostałam powitana przez słońce.
Jak dobrze, bo ostatnimi czasy pogoda nie dopisywała w Hiszpanii.
Szczerze mówiąc to myślałam, że mieszkam w Londynie, w
którym wiecznie pada, a tamtejsi ludzie nie znają pojęcia
słońce. Udałam się do kawiarni znajdującej się nieopodal
uniwersytetu, w której czekał już Adam. Adam Copeland.
-
Hola! -przywitałam się z nim całując Go w policzek.
- Muy
bien, y tu? - odparłam.
-
Bien, gracias. - uśmiechnął się ukazując rządek swych białych
zębów.
Pomiędzy
mną a Adamem była duża różnica wieku ok. 12 lat. Powiem
otwarcie nie zwracałam na nią uwagi w najmniejszym stopniu, dla
mnie liczyło się to, że rozumiemy się bez słów i zawsze
możemy na siebie liczyć. Traktowałam Go jak przyjaciela, starszego
brata, ale niestety często podróżował ze względu na swój
zawód. Był wrestlerem znanym pod pseudonimem Edge. To on
zasiał we mnie ziarenko uwielbienia do tej rozrywki, ale wrestling
nie mógł nawet stanąć przy siatkówce. Od małego
brzdąca się nią interesowałam, pomimo tego, że nie miałam
dostępu do żadnych źródeł. Wychowywałam się początkowo
w sierocińcu, a później w szkole z internatem.. Na samo
wspomnienie wzdrygnęłam się. Zamówiłam latte na wynos,
pożegnałam się i pędem ruszyłam na zajęcia. W ostatniej chwili
weszłam do sali, a tak mało brakowało. Dzień rozpoczęłam od
lekcji hiszpańskiego z panią Esperanzą. Była to miła kobieta o
ogromnym sercu, zawsze przychodziłam do niej z żalem, ale
traktowałam ją jak matkę. 60-letnia nauczycielka tryskała
energią, którą przekazywałam nam niewyspanym studentom.
Później miałam lekcje związane z architekturą. Zajęcia
skończyłam o 1530, lecz za pół godziny
rozpoczynałam kolejne z fizjoterapii, więc odpoczynek nie był mi
pisany. Dzielnie wędrowałam od sali do sali, a o 2030
został mi tylko kurs fotografii. Ćwiczyliśmy obróbkę i
takie tam, więc około 2230 wróciłam do domu. Nie
mogłam sobie pozwolić na sen, dlatego zrobiłam sobie kawę i
zabrałam się za odrabianie prac. Pocieszałam się myślą, że
zostały mi tylko dwa tygodnie do końca, dokończenie pracy
magisterskiej i jej obrona.
Minęły
2 tygodnie... obroniłam pracę i zostałam absolwentką z
wyróżnieniem. Aktualnie to zastanawiałam się nad tym co
teraz mam począć. Czy zostać w Hiszpanii, pojechać na wakacje
lub.. no właśnie spotkać się ze swą rodziną, z którą
nie utrzymywałam kontaktu od jakichś 13 lat. W końcu to nie
był mój wybór, ale cóż.. w późniejszym
czasie się dowiecie. Jak na razie muszę się zrelaksować te obrony
prac strasznie mnie wymęczyły. Bez najmniejszego wahania udałam
się do centrum handlowego, bo co bardziej zrelaksuje kobietę jak
nie zakupy? Chodziłam od sklepu do sklepu, przymierzałam milion
ubrań i kupiłam kilka par spodni, 3 pary butów i 5 bluzek. O
tak.. to jest to, przecież jakoś się prezentować muszę! Po jakże
długim shoppingu wróciłam do mojego przytulnego domku.
Wzięłam odprężającą kąpiel, a następnie zrobiłam sobie
kakałko i zasiadłam przed telewizorem, dla którego nareszcie
znalazłam czas. Przeskakiwałam z kanału na kanał aż zatrzymałam
się na kanale sportowym, który emitował El Clasico, tzn.
Real Madryt – FC Barcelona. Oczywiście kibicowałam z całych sił
Królewskim popijając raz na jakiś czas wcześniej
przygotowany napój. Mecz zakończył się wynikiem 2:2, co
mnie zadowoliło. Ważne, że Barca nie wygrała. Po chwili
rozpoczęła się powtórka meczu siatkówki Polska –
USA, finał Ligi Światowej 2012. Mhm.. Polska tak bardzo za nią
tęskniłam, lecz nie miałam z nią żadnego kontaktu, nawet
najmniejszego. Przyzwyczaiłam się do Hiszpanii, ale nigdy nie
zapomniałam o swojej ojczyźnie, i już wiem co teraz zrobię.
Wyjadę do Polski, tym razem mama nie będzie miała prawa mnie
wysłać za granicę. Nie wiem kiedy zasnęłam, ale obudziłam się
nazajutrz o 900. Odprawiłam poranne czynności wzięłam
jabłko na przekąskę i udałam się na lotnisko. Zakupiłam bilet w
jedną stronę na lot, który miał się odbyć jutro o 1200.
Szczęśliwa z wyjazdu postanowiłam się pożegnać z Adamem na
rynku. Nie musiałam na niego długo czekać, bo zawsze przychodził
przed czasem, przez co u mnie plusował. Na wiadomość o powrocie do
ojczyzny nie ucieszył się, ale uszanował moją decyzję. Chciał
dla mnie jak najlepiej, był moim przybranym braciszkiem.
W końcu nadeszła
godzina wylotu. Odprawa i byłam na pokładzie samolotu. Zajęłam
miejsce przy oknie, zapięłam pasy na rozkaz uśmiechniętej od ucha
do ucha stewardessy i wystartowaliśmy. Z zaciekawieniem spoglądałam
na różnokształtne chmury, które doprowadziły mnie do
objęć Morfeusza. Po 3 godzinach byłam już na Okęciu. Miałam
szczęście, że w pobliżu był autobus jadący do Jastrzębia-Zdrój.
Swym łamanym polskim poprosiłam kierowcę o dojazd, który po
dłuższych błaganiach zgodził się mnie podwieźć. Kolejne
godziny jazdy mijały mi w ciszy..
Zapukałam do
drzwi, lekko się uchyliły, a mina kobiety, która była moją
mamą wyglądała tak : o.O.
- Nie przywitasz
się ze mną? - spytałam z hiszpańskim akcentem – Bardzo miłe
powitanie, nie ma co.
- Tak, tak
córeczko.. - objęła mnie w swe ramiona, nie chciałam być
niemiła, więc zrobiłam to samo.
- Kto przyszedł,
Dorotko? - usłyszałam głos taty z pokoju.
Zostawiłam
walizki w przedsionku i za rodzicielką udałam się do salonu. Na
pierwszy rzut oka można było zrozumieć, że właścicielami domu
są bogate osoby. Oparłam się o futrynę drzwi spoglądając na
osoby, które siedziały wygodnie na skórzanej sofie.
- Paulina! -
krzyknął Ryszard, mój tata i podbiegł do mnie zaczynając
wirować mną w powietrzu.
- Aż tak bardzo
się za mną stęskniliście? Jeszcze 13 lat temu cieszyliście się
z mojego przymusowego wyjazdu. - odparłam karcąco.
- To nie tak..
zrozum. - rodzice zaczęli się bronić, a moje rodzeństwo, którego
nie znałam wpatrywało się na nas jak na bandę idiotów.
- Wcale.. jakoś
nie spieszno Wam było, żebym wróciła do Polski. Nie miałam
żadnego listu, telefonu od moich jakże kochanych rodziców! -
wyparowałam.
- Wytłumaczymy Ci
to, ale na razie poznaj swoje rodzeństwo. - zerknęłam na trójkę
dzieci i mężczyznę siedzących na kanapie.
- To jest Ola,
Kasia, Przemek. - wskazał kolejno na dzieci w wieku 5, 11, 14 lat.
- Olek! -
krzyknęłam i podbiegłam do mojego starszego brata. - Tak się za
Tobą stęskniłam. - nie chciałam się od niego odrywać, tylko on
był mi bliski.
- Młoda, chodź
na pewno jesteś zmęczona po podróży. - wziął mnie za rękę
i zaprowadził do jego pokoju.
- To tak teraz
żyjecie? W luksusie.. - zaczęłam lokując się na łóżku.
- Tata otworzył
firmę nieruchomości i zaczęło nam się powodzić, aż w końcu
dorobił się majątku. - mówił głaszcząc mnie po włosach
– Lepiej mów jak tam w Hiszpanii było, znalazłaś swego
wybranka?
- Nie rozumiem
tylko, czemu nie przywieźli mnie znów do Polski, gdy
ustatkowali się materialnie. Najpiękniejsze chwile życia spędziłam
z dala od domu nie mając nikogo na Płw. Iberyjskim. - do moich oczu
napłynęły łzy i dałam upust emocjom.
- Paula nie płacz.
- cmoknął mnie w czoło.
- Okej. W
Hiszpanii było fajnie, uczyłam się w szkole z internatem, potem
dostałam się na uniwersytet. Braciszku, jestem magistrem
architektury wnętrz i fizjoterapii, a na dodatek chodziłam na kurs
fotografii, więc mam szerokie pole manewru, jeśli chodzi o zawód.
Jak coś to wiesz do kogo się zgłosić, gdy będziesz urządzać
swój dom lub będziesz mieć problemy zdrowotne. Chłopaka nie
mam i nie spieszy mi się z tym jak na razie. Aktualnie to zamierzam
się ustatkować, kupić sobie mieszkanie, znaleźć pracę,
pozwiedzać i takie tam.
- Mam mądrą
siostrzyczkę – zaśmiał się i zaczął mnie łaskotać, przez co
do pokoju wpadła reszta mojego „rodzeństwa”.
- Dziwnie się
czuję, niby moje rodzeństwo, a ja nawet nie wiem kiedy się
urodzili. - szepnęłam Olkowi na ucho.
- O nic się nie
martw, wiedzą o Tobie i teraz będą się nieźle łasić. - odparł,
i wtem Ola przynajmniej tak podejrzewałam usiadła mi na kolanach.
- Hej mała –
cmoknęłam ją w policzek i spojrzałam w jej bursztynowe oczka.
- Paula..
przywiozłaś nam coś? - zapytali chórem.
- Przykro mi, ale
nie, więc dla rekompensaty pójdziemy jutro na pizzę co wy na
to? - zaproponowałam, ale oni nie potrafili wytrzymać ze śmiechu
przez mój akcent.
- Jasne. -
powiedzieli po chwili zastanowienia.
- Przepraszam, ale
jestem zmęczona i pójdę się wykąpać. - wstałam, a Oluś
poszła ze mną. - Zaraz wrócę. - odparłam i weszłam do
łazienki.
Napuściłam wody
do wanny i płynu do kąpieli. Położyłam się wygodnie zaczynając
się relaksować. Rozglądałam się z zaciekawieniem na to
pomieszczenie, które w niczym nie przypominało mi tego
starego sprzed 15 lat. Zbyt dużo się tu zmieniło, może i na
lepsze, ale jedno pozostało mi w głowie, niewyjaśniona sytuacja,
która tak wiele mnie kosztowała. Po godzinie i waleniach do
drzwi wyszłam z łazienki i udałam się pokoju Aleksandra, w którym
zostawiłam walizkę.
- Fiu, fiu.. ładną
mam siostrę. - powiedział, a ja zrozumiałam, że paraduję w samym
bawełnianym ręczniku.
- W końcu mam to
po Tobie. - odparłam uśmiechając się.
Założyłam na
siebie pidżamę i poszłam jeszcze do sióstr i Przemka.
Usiadłam na rogu ich łóżka. Pogłaskałam Olę, która
już zasypiała.
- Czekała na
Ciebie, ale nie wytrzymała. - wytłumaczyła mi Kasia – Opowiesz
nam coś o sobie?
- Może jutro, bo
Olka też by chciała być przy tej rozmowie - puściłam do nich
oczko.
- No wiesz.. -
Przemek zaczął nieśmiało – Jutro jest mecz, Asseco Ressovia
Rzeszów gra z Jastrzębskim Węglem. Chcielibyśmy iść na
niego, ale nikt nie chce wziąć nas pod opiekę, więc może ty.. -
zrobił oczy kotka ze Shrek'a, które zadziały na mnie.
- No jasne. Lubię
siatkówkę i nie mam nic przeciwko temu. - odparłam wesoło.
- Jesteś aniołem!
- rodzeństwo wtuliło się we mnie.
- Chociaż poznam
jakąś część miasta, tzn. przypomnę ją sobie, ale teraz to
dobranoc. Musicie być wypoczęci. - ucałowałam ich i wróciłam
do pokoju Olka, który serfował po internecie. - Jutro idę z
młodymi na mecz siatkówki – poinformowałam Go.
- Dzięki Ci Boże,
bo te potwory cały czas mnie z tym męczyły. - odetchnął z ulgą.
- Ja już idę
spać. Dobranoc. - położyłam się obok brata i oddałam w objęcia
Morfeusza.
Na drugi dzień
wstałam o 1000, zrobiłam poranną toaletę i zeszłam na
śniadanie. Oczywiście nikogo prócz dzieci nie było w domu.
Po zjedzeniu kanapki , ubrałam się.
- Paula.. pospiesz
się. Mecz zaczyna się o 1300, więc mamy tylko 1,5
godziny. - zerknęłam na zegarek, Przemek miał rację.
W pośpiechu
zrobiłam makijaż i spięłam włosy w kok, i wyszliśmy. Szliśmy
chodnikiem spoglądając na to co nas otaczało. Z uwagą
przyglądałam się napisom znajdującym się na drzwiach, budynkach.
Wtem ujrzałam ogromną halę, weszliśmy do środka pokazując
bilety i usiedliśmy w sferze dla VIP-ów, bo w końcu tatuś
ma znajomości. Dzieci siedziały jak na szpilkach, a na ich twarzach
widniały cudowne uśmiechy. Piękny widok. Do rozpoczęcia zostało
30 minut, a trybuny zaczęły się wypełniać. Na boisko rozgrzewali
się już siatkarze. Nadeszło powitanie drużyn, sędziów i
takie tam sprawy organizacyjne. Spoglądałam na mężczyzn i doszłam
do wniosku, że Polacy są przystojni, szczególnie pan z
numerem „9” na koszulce z Sovii i „13” z Jastrzębskiego.
- Kubiak i
Bartman.. - powiedziałam sobie pod nosem czytając nazwiska z ich
bluzek. Zapewne śmiesznie zabrzmiały z tym moim akcentem.
Mecz był bardzo
emocjonujący, drużyny szły łeb w łeb, co do prowadziło do
tie-break'a, który zakończył się na korzyść gospodarzy.
- Paula, chodź pójdziemy po autografy. - bez wahania się zgodziłam i od razu udaliśmy się w stronę siatkarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz